w odcinkach, ale to jest Paryż Ludwika Filipa.
Rozumiesz? Tu się robi pieniądze, a śmierć ukrywa w schludnych domkach, takich jak ten. Po co gadać o śmierci? Śmierć to żaden zysk! Chyba się zagalopowałem, myśli Lang, patrząc z niepokojem na Podhoreckiego i Bergsona. Do rzeczy komisarzu, do rzeczy. – Wiem, że nie zrobisz żadnego głupstwa. A na wolności będziesz dla nas bardziej przydatny niż za kratami. Wypuszczę cię, ale nie próbuj się wymknąć, bo i tak cię znajdę. Na- 83/86 jdalej za dwa dni chcę cię widzieć u siebie. Mam nadzieję, że będziesz miał coś, czym się wykupisz od deportacji. No, chyba że twój nowy znajomy szybciej da znać o sobie. Teraz dość pogawędki. Możesz iść. Podhorecki jednak nie rusza się z miejsca, a jego spojrzenie zmienia się w znak zapytania. – No idź, przecież nie właduję ci kulki w plecy. Chyba że ładnie poprosisz. Ach, zapomniałem, wy Polacy jesteście zbyt hardzi, żeby prosić. Więc jak to z wami jest, Podhorecki? – rzuca komisarz w stronę oddalających się zgarbionych pleców. – Jak bardzo musicie cierpieć, żeby poprosić o śmierć? Lisa Gardner Trzecia Ofiara (The Third Victim) Przełożył Jerzy Kozłowski 1 Wtorek, 15 maja, 13.25 Gdy nadeszło wezwanie, policjantka Lorraine Conner siedziała samotnie przy czerwonym plastikowym stoliku w barze u Marthy, dłubiąc widelcem w sałatce z tuńczyka i słuchając paplaniny Franka i Douga. Była skazana na sałatkę, bo jak zdążyła zauważyć, u kobiety trzydziestojednoletniej kilogramy nie znikają już w magiczny sposób jak dziesięć, czy nawet, do diabła, pięć lat wcześniej. Nadal potrafiła przebiec kilometr w mniej niż trzy minut i wcisnąć się w rozmiar numer osiem, ale różnica była zasadnicza. Teraz Rainie musiała spędzać więcej czasu na układaniu długich kasztanowych włosów, jeśli chciała, żeby ktoś się za nią obejrzał. A cheeseburgery zastąpiła sałatka z tuńczyka. Pięć razy w tygodniu. Tego dnia partnerem Rainie był dwudziestodwuletni ochotnik, Charles Cunningham vel Chuckie, znany też w małej komendzie policji w Bakersville w stanie Oregon jako „żółtodziób”. Chuckie nie ukończył jeszcze dziewięciomiesięcznego kursu w ośrodku szkoleniowym, a to znaczyło, że mógł tylko patrzeć, a nie dotykać. Policjantem z prawdziwego zdarzenia miał zostać dopiero, gdy zaliczy niezbędne egzaminy i dostanie dyplom. Tymczasem zdobywał doświadczenie – wyjeżdżał na patrole i spisywał raporty. Wolno mu było zakładać standardowy beżowy mundur i nosić przy sobie broń. Chuckie był całkiem zadowolony z życia. Zanim nadeszło wezwanie, sterczał przy kontuarze, próbując oczarować długonogą, jasnowłosą kelnerkę o imieniu Cindy. Prężył pierś, przybrawszy nonszalancką pozę z nogą lekko ugiętą w kolanie i dłonią od niechcenia wspartą na kaburze. Cindy, nieczuła na jego wdzięki, serwowała domowe ciasto z jagodami sześciu farmerom na raz. Ktoś burknął coś o żółtodziobie plączącym się pod nogami. Chuckie uśmiechnął się jeszcze szerzej. Przy stoliku za plecami Rainie dwaj emerytowani hodowcy krów, Doug Atkens i Frank